W ciągu dwudziestu trzech lat pracy w szkole moje planowanie dnia, tygodnia, miesiąca odbywało się samoistnie. Oczywiście, plany wynikowe, programy były, realizowałam je, modyfikowałam, te modyfikacje planowałam, ale to się działo naturalnie i bez większych zachodów. Lubiłam sobie wpisywać tematy lekcji z wyprzedzeniem, żeby zobaczyć, czy uda się zmieścić z jakąś całością przed feriami, wycieczką czy długim weekendem, ale nigdy nie było to coś, czego trzeba było się trzymać pod karą grzywny. Jak coś wyskoczyło, następowała naturalna modyfikacja i szło się dalej.
Kiedy założyłam Magiczną Przestrzeń, niewiele się zmieniło. Owszem, trzeba było zaplanować, kiedy jakie stałe zajęcia, kiedy Klientka indywidualna, ale - znowu - szło właściwie samo. Kiedy więc zaczęłam poznawać na różnych warsztatach kobiety, które prowadzą swoje działalności, i słyszałam, jak to one planują miesiąc, tydzień, kolejny dzień, trochę wydawało mi się to czynnością, bez której właściwie można się obejść. Pamiętam, gdy podczas jednego ze szkoleniowych mentoringów Marzenka (pozdrawiam Cię, jeśli to czytasz), mentorka finansowa, opowiadała, jak to siada sobie raz w tygodniu i w swoich pięknym kalendarzu planuje cały tydzień.
Pomyślałam wtedy, ze to miłe. Mam piękny kalendarz, mogę sobie poplanować. I kilka razy to zrobiłam. Ale równie dobrze mogłabym sobie tego oszczędzić. W dalszym ciągu pamiętam przecież, kiedy w Magicznej Przestrzeni jest nidra, kiedy przychodzi pani Kasia (co zresztą mam wpisane w telefonie), kiedy jadę na kolejny zjazd do Poznania, kiedy do warszawy, kiedy do Wałbrzycha. A że robienie czegoś dla samego robienia zawsze wydawało mi się bezsensowne, to proceder zarzuciłam.
I oto jestem w miejscu, w którym nagle zrozumiałam. Pomimo tego, że jedną szkołę skończyłam, z w dwóch pozostałych mam jeszcze tylko po jednym zjeździe, to nagle zrobiło się intensywnie. A miałam nadzieję, że po egzaminie mentorskim odetchnę. Otóż nie. Życie nabrało tempa. Obserwuję siebie i widzę, że bez planowania się nie obejdzie.
A to z tego względu, że chcę zachować spokój. Ten mój ukochany wewnętrzny spokój. Harmonię. Balans. Nie chcę kłaść się spać z widokiem monitora przed oczyma. Nie chcę być bliska płaczu, że jeszcze to, jeszcze to... Nie chcę rezygnować ze spotkań z przyjaciółmi. Nie chcę nie mieć czasu na książkę! Nie chcę nie cieszyć się z wieczoru na tarasie. Chcę to wszystko mieć. A do tego potrzebny mi plan.
Chcę móc - jak dzisiaj - spędzić cudowne godziny na wspólnym z dwiema wspaniałymi kobietami. Chcę z czystym sumieniem usiąść z książką i nie myśleć o niczym innym poza literami układającymi się w cudowne sensy. A do tego potrzebuję wiedzieć, co i kiedy mam zrobić. Bowiem tylko wtedy mogę ze spokojną głową oddać się swoim rytuałom.
Czy uczynię z planowania kolejny rytuał? Najprawdopodobniej tak. I pamiętać tu jeszcze należy, że dobry plan podzielony jest na małe kroki. A tu kłania się moja ostatnia rozmowa z Sylwią Petryną. Rozmowa dotycząca filozofii Kaizen.
Comments